Marcin Szmel

„Krótkie opowiadania” – głosi informacja na okładce. Zgadza się, krótkie. Nie wszystkie teksty zebrane w tej cienkiej książeczce są jednak opowiadaniami. Większość z nich to piękne miniatury, migawki obrazów z miejskiego życia. Blokowiska, moralnie wątpliwe postaci, jakiś marazm… Z miejskiej dżungli – miejska pustynia bez cienia szansy na odnalezienie oazy.
Dostałam ostrzeżenie przed jej przeczytaniem: „Wpadniesz w depresję”. Zatem kiedy tylko odnotowałam, że jesienna depresja rozgościła się już u mnie na dobre, zdecydowałam, że gorzej być nie może i pora zanurzyć się w dobijające utwory muzyczne, literackie, filmowe, pogrążyć się w listopadowej aurze i rozpocząć coroczny, trwający kilka miesięcy nawet, okres pt. „życie jest podłe” i przeczekać pod bezpiecznym kocem aż do kwietnia.
„Cykl opowiadań” Marcina Szmela nie spełnił moich oczekiwań – zamiast wprawić mnie w stan emocjonalnego rozmemłania, nacisnął przypadkowo zielony włącznik i zatliło się (broń Boże – nie rozbłysło) światełko nadziei, dając ulgę, że nie tylko moje oczy patrzą z obojętnością, nie tylko ja przywykłam, oswoiłam się, zaakceptowałam i nie staram się pojąć. Autor tez widzi. I też nie sili się o zrozumienie, tez nie wypowiada wojny! Genialne tak osiąść na dachu przy kominie i patrzeć. Nie oceniać, nie wołać o pomstę do nieba. Patrzeć i akceptować. Akceptować, choć się wie więcej, i wie się lepiej…
Każdy tekst to krótka migawka/opis/ relacja, to jeden obrazek jakiegoś uwierającego elementu życia w małym mieście. Bezrobocie, bezwiara, beztalencie, bezmyślność, bezmiłość.
Taki kawałek ziemi, na którym relacje są nieskomplikowane, a ludzie nie zamierzają sobie ich komplikować. Niewielkie mają ambicje, a i tych niewielkich nie umieją spełnić.
W tym wszystkim – język opowiadań jest sarkastyczny, ale nie prosty, stylizowany na ‘potok słów’ rodem z filmu „Dzień świra” ze sporą dawką zacięcia poetyckiego. Przyjemne. Woda na mój młyn!
O miłości? Proszę bardzo: rozstania, kłótnie, patologia, zdrady, trwanie w toksycznych związkach, ze szczególnym dbaniem o reprodukcję gatunku.
Zawsze trzeba kogoś wyrzucić poza nawias w równaniu „my przed troje”, albo zrobić z tego „ja przed dwoje” i wtedy wyrzucić poza nawias siebie. Zredukować do zera w równaniu do niemożliwego. (…) Później i tak się okazuje, że niby dobrze ci było we dwoje, a jednak lepiej nam będzie beze mnie. Że z nią, bez niego, obok nas, bez ciebie. W dowolnej kombinacji wiadomych, niewiadomych i zmiennych. Że gdzieś w równaniu był błąd, cała seria błędów. Że założenia z gruntu niewłaściwe.
(M. Szmel „Matematyka dla humanistów”)
O społeczeństwie? Proszę bardzo: menelizm, dziedziczne miejsce na ostatnim szczeblu drabiny feudalnej, zaspokajanie najniższych potrzeb życiowych, w tym również potrzeby dbania o sąsiada, ze szczególnym dbaniem o sposób jego myślenia.
Puk, puk, przychodzą starowinki. O, tu, u nas w kościółku, pan wie, gdzie jest kościółek, prawda? (…)
Puk, puk, dzień dobry. To my, pan nas poznaje, prawda? Zapraszamy na spotkanie wspólnoty. (…)
Puk, puk. Dzień dobry, można u pana zostawić paczkę dla sąsiadów? (…)
Puk, puk. Czy jest pan gotowy porozmawiać o naszej promocji? (…)
Puk, puk. Panie sąsiedzie, niech pan coś zrobi z tym kotem. (…)
Puk, puk. Starowinki. Karteczka. Modlitwa. Pan się pomodli, pan znajdzie czas. (…)
Puk, puk. Panie sąsiedzie, pan przeparkuje….
(M. Szmel „Czy mogę być dla pani niemiły?”)
A to wszystko ubrane w bardzo spójną konstrukcyjnie historię o zaganianiu, o chaosie, o tym, ze to wszystko zrozumiałe, że jasne, ale że dajcie wy mu kurwa święty spokój.
O patriotyzmie? Proszę bardzo…
Na początku Psalmy i Hymny, później już tylko klątwy i skakanie do gardeł. Katyń i źli Ruscy, Oświęcim i dobrzy Niemcy. Jakiś rozłam, pierwsze pięści, pierwsza stacja męki i Męczeństwa.
O religii?? Proszę bardzo…
O… ??? Proszę bardzo…
A nad tym wszystkim czuwa narrator, który jest zupełnie nie z tego świata i udaje, że go to nie obchodzi, a z tyłu głowy coś go szczypie, gryzie, swędzi i nie daje przejść obojętnie, przemilczeć, więc to wszystko, co osiedlowe i niestrawne, wyjmuje, przeżuwa dokładnie… ale nie połyka. Ty, czytelniku, zjedz to sobie sam. Bo narrator, choć wie więcej i wie bardziej, to nic z tą wiedzą zrobić nie może.
Mnie „opowiadania” nie znudziły, nie zasmuciły i o dziwo – nie zniechęciły do miasta. Takie ono jest to nasze miasto, nieprzerysowane, nieprzystrojone, niereformowalne.
Brakuje mi jednej rzeczy!
Drogi Panie Autorze,
nie ma miasta bez komunikacji miejskiej! Musi być autobus, a w nim głośna rozmowa (bo przecież to huczy wszystko i dudni i nie daj Boże, byłby ktoś nie usłyszał!) o skomplikowanym przebiegu porodu; a z kim ja ten sk… zdradził; ile jej wód odeszło; i kto z kim na gimbalu „dał czadu”; a kto bierze łapówki w Marszałkowskim Urzędzie, co to go takiego teraz wystawili.
Wtedy można powiedzieć „Amen”. Bez autobusu – ten obraz jest wybrakowany ;-)!
Polecam „Idealne miejsce do życia” Marcina Szmela.
Ja (znacie moją tendencję do szufladkowania) umiejscowiłabym je: tematycznie – na półce gdzieś między filmem „Dzień świra” M. Koterskiego a „Germinalem” E. Zoli; językowo – blisko modnej J. Bator (choć to nie ten „target”, ale dobrze rokuje!).
No i boskaaa okładka!!!